Spacerując po Tbilisi nie raz byliśmy nagabywani przez miejscowe biura podróży, aby skorzystać z ich ofert. Oczywiście ignorowaliśmy je bez zbędnego zachodu, lecz raz wysłuchawszy dokładniej, co nasz rozmówca ma do powiedzenia, po przeliczeniu opłaty za wyjazd, nagle okazało się, że oferty te są naprawdę warte uwagi. I w ten sposób zaplanowaliśmy kolejne dni pełne atrakcji. Cena za wycieczkę oscylowała w granicach 70 zł. za cały dzień zwiedzania, więc była to kwota zdecydowanie przystępna. Jedynym problemem było poranne wstawanie i nie spóźnienie się na miejsce zbiórki. Na szczęście udało się !
Pierwszy dzień zaczynamy od wizyty w monastyrze Dżwari. Górujący nad otaczająca okolicą monastyr znów jest przykładem prastarej historii Gruzji, Jest to jedna z najważniejszych świątyń gruzińskich - to tutaj św. Nino modliła się i od tamtej pory stoi ustawiony przez nią krzyż. Nie do wiary, że monastyr stoi w tym miejscu od VI wieku. Stąd też jest świetny widok na Mcchetę, pierwszą stolicę Gruzji, do której zawitamy pod koniec dnia.
Jedziemy dalej busem, muszę przyznać, że wycieczka jest bardzo dobrze zorganizowana. Mamy przewodnika, który opowiada ciekawe historie, wszystko jest dobrze zaplanowane. Dojeżdżamy po niedługim czasie do Gori, miejsca urodzin Stalina. Dla nas Stalin jest traktowany na równi z Hitlerem - to jeden z największych zbrodniarzy wojennych, który stoi za mordem milionów ludzi. Dla Gruzinów - ku mojemu prawdziwemu zaskoczeniu - Stalin to bardziej bohater niż morderca. To ten, który ocalił świat od Hitlera i wygrał II wojnę światową. Już pierwsze oznaki, gdy wjeżdżamy do miasta mówią nam, że tutaj Stalin wciąż jest czczony. Duży dom handlowy z podobizną Stalina na potężnym oknie wiele nam mówi. Przewodnik daje nam czas wolny i zachęca do zwiedzenia muzeum poświęconego Stalinowi. Mam dylemat- płacić jeszcze pieniądze, by po części dorzucać się do trwającego kultu tego zbrodniarza? A z drugiej strony, pewnie już nigdy tu nie przyjadę, potem będę żałował. Za chwilę jesteśmy oprowadzani przez anglojęzyczną przewodniczkę po muzeum. Muzeum - potężny gmach, pełen przepychu i niezliczonych eksponatów związanych z gruzińskim władcą ZSSR. Słuchając przewodniczki zaczynam inaczej patrzeć na tego człowieka. To nie Rusek, który mordował miliony ludzi, to młody człowiek, który walczył o swoje ideały w strasznych czasach początku XX wieku. To chłopak, który był zesłany na Syberię, katowany, do końca życia miał zdeformowane przez to ciało. To człowiek, którego żona popełnia samobójstwo, któremu mordują dzieci. Jak łatwo jest oceniać ludzi ze strzępów informacji. Obok muzeum stoi rodzinny dom Stalina, mała drewniana chata, znajdująca się dokładnie w tym miejscu, w którym się urodził i wychował. Dziś to nie środek wioski, ale środek potężnego placu. Mamy okazję również zobaczyć wagon, w którym Stalin się przemieszał. Nie latał samolotem, gdyż bał się zamachu. Wagon to bardziej hotel, z osobną łazienka, sypialnią, biurem. Ciekawe i warte zobaczenia miejsce. Przy okazji spytałem jeszcze raz przewodniczkę, jak oni odbierają Stalina - hero or murderer? Warto wspomnieć, że również wielu Gruzinów dzięki niemu straciło życie. Dyplomatycznie odpowiedziała, że Gruzini maja różne podejścia do tego, dodając, że zna Polaków i wie, że dla nas Stalin jest na równi z Hitlerem. Czytając o Gori jeden fakt mnie jeszcze zaskoczył. Ledwo 10 lat temu Rosja najechała na Gruzję, to bardzo świeża i bolesna historia. Właśnie Gori było bombardowane, a nawet przez kilka dni okupowane przez ruskiego najeźdźcę.
Kolejnym przystankiem jest Uplisciche - starożytne skalne miasto. Dzień już całkiem rozpogodził się, mamy ciepłą, słoneczną pogodę. Czytałem o gruzińskich skalnych miastach w przewodniku, ciekaw byłem się one w rzeczywistości się prezentują. Rzeczywistość nie zawiodła. Rozległy teren pełen najprzeróżniejszych pomieszczeń, grot, jaskiń, widać ścieżki, chodniki, schody, na terenie miasta stoi świetnie zachowana cerkiew. Chodzę po mieście, którego historia rozpoczyna się w V w. p.n.e. Jestem w Gruzji kolejny dzień i odkrywam za każdym razem zupełnie inny świat. Bez dwóch zdań Gruzja ma potężny kapitał turystyczny. Gdy dotarłem na sam szczyt miasta podziwiam cudowny widok na okolicę, w dole wije się rzeka Mtkwari.
Ostatnim punktem programu dzisiejszego dnia jest Mccheta. Jest już po 15, dzień powoli będzie się chylił ku zachodowi. Wysiadamy niedaleko soboru katedralnego Sweti Cchoweli. To jedna z najstarszych świątyń gruzińskich, miejsce koronacji i wiecznego spoczynku władców Gruzji. To również siedziba władz kościoła gruzińskiego. Otoczona potężnym murem znowu przenosi nas w czasy starsze od historii naszego kraju. Wychodząc z terenu świątyni przechodzimy do niezwykle urokliwego miasteczka, tętniące życiem knajpki, tłum turystów, niesamowity klimat. Szkoda, że nie będziemy mieli już czasu, żeby tutaj właśnie spędzić wieczór. Nasz przewodnik usłyszawszy specyficzny dowcip Romana prowadzi nas do magicznego sklepu, pełnego najróżniejszych alkoholi, w tym niezliczonych butelek z podobizną Stalina. Degustacja różnych rodzajów czaczy jest przednia!
Wracamy do domu, do najbardziej komfortowego miejsca jakie do tej pory wynajmowaliśmy w Gruzji. To duży, dwupiętrowy dom, z trzema sypialniami i przestronnym salonem na dole. Czujemy się jak królowie życia. Wielki 55 calowy telewizor odtwarza akurat składankę z youtuba, pokazując najpiękniejsze skrawki ziemi z najpiękniejszymi paniami, sączymy sobie drinka z czaczą i w końcu wiem, że się wyśpię nie słysząc arii w wykonaniu Romena. Ostania noc w Tbilisi jest bardzo radosna;)
Wejście do naszego domu. W życiu bym nie wpadł, że za tymi drzwiami kryją się takie luksusy |
Radosny jest również poranek, czacza wciąż unosi się w powietrzu. Spakowani ruszamy na naszą kolejna wycieczkę. Wycieczkę, która zaprowadzi nas na Kaukaz. Swoja drogą pamiętam z podstawówki, gdy mówili nam, że to właśnie Kaukaz jest granicą oddzielającą Europę od Azji. Więc dlaczego niby Gruzja jest w Europie? Doczytałem z ciekawości i okazuje się, że umownie dawne republiki ZSRR wliczają się do Europy. Myślę, że miejscowym jest to wszystko jedno.
Radość wciąż w nas gości gdy ruszamy busem w kierunku pierwszego stopu, czyli jeziora Jinvali. Potężny zbiornik wodny otoczony górami pokrytymi pięknymi, jesiennymi barwami robi niesamowite wrażenie. Zatrzymujemy się tylko na chwilę, jednak sądzę, że spacer wzdłuż brzegów jeziora byłby bez wątpienia relaksującym przeżyciem.
Niewiele kilometrów dalej znowu mamy postój. Tym razem zatrzymujemy się w równie malowniczym miejscu, dodatkowo okraszonym wspaniałą twierdzą. To Ananuri. Cudownie wkomponowana w krajobraz kryje w sobie lata historii. Widać, że jest to miejsce bardzo atrakcyjne, tłum ludzi wchodzi w każdy zakamarek budynków, dojście do twierdzy otaczają sprzedawcy pamiątek. Chcąc uniknąć ścisku oddalam się w stronę jeziora, by na spokojnie wykonać ciekawe zdjęcia. Dochodzę do ujścia rzeki, która obecnie wyschnięta pozwala spacerować po swoim skamieniałym dnie. Jest bardzo ciepło i przyjemnie, baranki na niebie malują tło moim zdjęciom. Wrażenie robi również niesamowicie położony most, który doprowadził nas do tego miejsca. Jest naprawdę wysoki! Za jakiś czas przekonuję się jeszcze bardziej o jego potędze, gdy w panice robię krok po kroku walcząc ze swoim lękiem wysokości. Mój lęk wysokości również daje we znaki, gdy wspinam się na mury twierdzy, złorzecząc sam na siebie, gdy już muszę jakoś znowu dostać się na dół. Jednak całościowo jestem zachwycony tym miejsce, jesienne barwy drzew i otaczających gór dodatkowo nadają kolorytu i ciepła. Można by tu spacerować i chłonąć widoki, jednak trzeba jechać dalej.
Kolejny króciutki przystanek stanowi interesującą przyrodniczą ciekawostkę. Przewodnik coś opowiada, nie za bardzo wiem, o co chodzi, aż w końcu widzę 2 górskie strumienie łączące się w jeden. Niby żadna to ciekawostka, jednak gdy się przyjrzę, jeden strumyk niesie zmąconą, białą wodę, drugi zaś krystalicznie czystą. Jesteśmy już na Gruzińskiej Drodze Wojennej. Słysząc pierwszy raz tę nazwę wyobrażałem sobie drogę, po której jeździły czołgi i pojazdy opancerzone atakujące nie jeden raz ten piękny kraj. Jednak nazwa to tylko nazwa, a szlak ten znany już był w starożytności. Tędy, zanim rosyjska armia najeżdżała Gruzję, wcześniej podążały wojska rzymskie, perskie, mongolskie. Droga liczy 208 km, wiedzie do Władykaukazu, a w najwyższym punkcie ma wysokość niemal taką, jak najwyższy szczyt Polski. Jest fantastyczna! Nie mogę uwierzyć, że oto jestem u podnóża Kaukazu, jeszcze do niedawna dla mnie końca świata.
Nasz szofer pędzi jak szalony, jednak od czasu do czasu bus też czuje różnice wysokości. Przed nami siedzi dwóch Polaków, którzy również wybrali się na dzisiejszą wycieczkę. Wymieniamy cenne uwagi i spostrzeżenia odnośnie miejsc wartych zwiedzenia.
Jeszcze jeden krótki przystanek przed miejscem docelowym. To malowniczy i zaskakujący pomnik przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej. Pomnik sam w sobie bardzo ciekawy, malowniczo ukazujący historię kontaktów rosyjsko gruzińskich, jednak nie mogę się nadziwić nazwie. Dzisiaj raczej nikt nie widzi żadnej przyjaźni między tymi państwami, a gdy nas pytaj, co myślimy o Putinie i słyszą naszą odpowiedź, od razu jesteśmy ich przyjaciółmi. Rosji zdecydowanie nikt tu nie lubi. Wracając do pomnika - widok z tego miejsca jest bajeczny. Tutaj już czuję, że jestem na Kaukazie. Nasz przewodnik chce nam jeszcze pokazać jedno ciekawe miejsce - kto nie ma lęku wysokości - dawaj. No i oczywiście co, ja nie pójdę? Za moment boję się nawet patrzeć, gdzie stają szaleńcy - to języczek skalny wysunięty nad przepaścią, świetne miejsce na niepowtarzalne zdjęcie, jednak niestety nie dla mnie.
Ruszamy w dalszą drogę, ostatnim punktem w planie dzisiejszego dnia jest Kazbegi tudzież obecnie Stepancminda i najbardziej charakterystyczna ze wszystkich gruzińskich budowli cerkiew Świętej Trójcy - Cminda Sameba. Bałem się, że nie uda nam się tutaj dotrzeć, biorąc pod uwagę moją ignorancję w przygotowaniu podróży, jednak na szczęście oto jesteśmy. Kolejne marzenie właśnie się urzeczywistnia. Ale to już kolejna historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz