poniedziałek, 2 marca 2020
Gruzja - Batumi ech Batumi
W swych wędrówkach przeszłyśmy wiele miast
Wiele mórz i rzek, wiele gór wśród gwiazd
Ale miasto, o którym śpiewamy dziś
Milsze jest, bo z nim wiążą się nasze sny
Batumi, ech Batumi,
Herbaciane pola Batumi
Znana pewnie wszystkim melodia Filipinek nigdy nie była mi tak bliska jak dziś. Nazwa Batumi znana od lat, do tej pory kojarzona z odległym, nieokreślonym światem, nagle stała się napisem na marszrutce, w której w końcu udało nam się zająć miejsce. Ruszamy, przed nami 2 godziny drogi, zajmujemy miejsca z tyłu i podziwiamy ten cudowny kraj przez szyby starego busa. Busa, który pędzi jak szalony, niemal jakby się miał wyścigować z naszym poprzednim szoferem. Nam jednak to na rękę, bo i godzina późna i dzień krótki, a szukanie po nocach naszej kolejnej kwatery na pewno nie będzie łatwe. Jedziemy, Romen jak zwykle melodyjnie podchrapuje, ja co chwile patrzę na mapę, sprawdzając ile mamy jeszcze do celu.
Bus co chwilę zatrzymuje się zabierając kolejne osoby. I taki prawdziwy, ludzki obrazek, który w świecie zachodnim, w naszym kochanym kraju zresztą też już by nie przeszedł. Wchodzi pani z dwójką małych dzieci. Pierwszy pasażer bierze na kolana jedno dziecko, inny pomaga z bagażem, kolejny ustępuje szybko miejsca. Wyobrażacie sobie w Polsce wziąć cudze dziecko na kolana ? Widzicie już te wszystkie potępiające spojrzenia? Ten nuż wbity przez matkę, sąsiada z boku? Te nagłówki w tefałenie? To życie z piętnem pedofila ? Tutaj nikt źle nie zareagował, to było po prostu ludzkie i normalne. Dziecko zadowolone siedzi, mama gdzieś z tyłu, wszystko jest normalne i oczywiste. Prawdziwe życie.
Kolejny obrazek; czuję dym z papierosa. Chłopak 3 miejsca przede mną uchylił sobie okienko i pali jak gdyby nigdy nic. Nikt nie zwraca uwagi. Po prostu pali sobie papierosa. Gdy pani po prawej przede mną robi za chwilę to samo już mnie to wcale nie dziwi. Znowu - wyobraźcie sobie Polskę. Tak, tu nie ten etap cywilizacji, lecz czemu mi tu się bardziej podoba ? A gdyby to było mało, bus nagle staje. Kierowca wychodzi, pustkowie, żaden przystanek. No ale kierowca też musi sobie zapalić ! Nikt nie protestuje, nikt nie krzyczy ani nie komentuje. Przerwa na papierosa. Nieliczni korzystają, pozostali siedzą spokojnie.
Jedziemy dalej, mrok już całkiem ogarnął naszą drogę. Bus znowu staje. Zaczynam się delikatnie niecierpliwić, gdyż godzina zaczyna się robić dosyć późna na pojawienie się u naszej kolejnej gospodyni. Stoimy. Ktoś coś mówi, ciszej, głośniej. Coś się stało, lecz nie potrafię usłyszeć dokładnie co. Stoimy, czas mija. Z pewnością marszrutka ma awarię. Kiepsko. Po dłuższym czasie pojawia się kolejna marszrutka, myślałem że każą nam się przesiadać, ale nie. Zabiera nas na hol. I bynajmniej nie jest to bezpieczny, wolny hol, lecz szalona jazda jak do tej pory. Pędzimy jakby nigdy nic, ciągnięci przez naszego wybawcę.Do celu jeszcze 40 km - czy w ten sposób mamy dotrzeć? Niee, nic bardziej mylnego. Zajeżdżamy na cepeen, tankowanie i nasza marszrutka znowu żyje !:) Wybucham, śmiechem, Romek też nie może się powstrzymać. I znowu - dacie radę wyobrazić sobie polskiego kursowego pekaesa, któremu kończy się paliwo na trasie ? No na pewno nie. Podróż polskim autobusem to nuuda, straszna nuuda ! Ależ to jest piękny kraj! Niebawem jesteśmy na miejscu. To była podróż!
Pierwszy dzień w Batumi zaczynamy bardzo spokojnie. Po wczorajszej podróży należy nam się odpoczynek. Leniwie wstajemy, witamy dzień późnym śniadaniem. Ja w międzyczasie mało co nie kończę życia na widok pająka wielkości wielkiej ogromności, pędzącego w kierunku mojego łóżka. Na szczęście Romen mnie ratuje, od dziś to mój bohater. Z tej okazji należy się drin z czaczą, potem zdecydowanie drugi. I gdy już mamy wychodzić zwiedzać miasto, to jednak jeszcze jeden. Południe to dobry moment, aby zacząć dzień. Idziemy w stronę morza, centrum. Przed nami wspaniała wieża gruzińskiego alfabetu, obok potężny drapacz chmur, za nim jeszcze wyższy. To już nie Kutaisi, ubogie, jakieś przytłoczone. Tutaj czuć nowoczesność i przepych. To nic, że nasz domek znajduje się 2 przecznice dalej, sąsiadując ze zrujnowanymi budynkami. Tu nad morzem jest już inny świat. Spacerujemy pełni humoru przeuroczą promenadą, morze szumi przed nami, ten szum czujemy całym ciałem. Jesteśmy już częścią tego szumu.
W Gruzji co rusz spotykamy przydrożnych sprzedawców świeżo wyciskanych soków. Królują granaty. Zatrzymujemy się przy jednym, słuchamy, jak to służył w radzieckim wojsku stacjonującym w Legnicy, zna Polskę, jest dla nas swój. Słuchamy też, jak to za ZSRR było w Gruzji dobrze, jak teraz źle, jakim to Stalin był bohaterem. Dosyć dziwne i specyficzne, ale w sumie w Polsce też nie brakuje miłośników czasów minionych. Najważniejsze, że ma czaczę! Bardzo dobrą. Szum morza jest coraz głośniejszy ;p
Kilka kroków dalej otacza nas grupa biznesmenów wciskających turystom elektryczne skutery. Ja niezbyt chcę wydawać pieniądze, jednak po krótkich negocjacjach powstaje mi w głowie szatański plan. Gdy patrzyłem na mapę spostrzegłem, że granica z Turcją to tylko 14 km, więc czemu nie zrobić sobie spaceru promenadą w kierunku granicy? Więc czemu niby nie zrobić sobie przejażdżki skuterem w kierunku granicy? A jakże! Gdy chłopaki wynajmujący skutery słyszą nasz plan, patrzą na nas jak na hmm, specyficznych klientów, gdyż większość wynajmuje na krótkie przejażdżki po centrum. Jednak zgadzają się, dają nam bardziej wypasiony egzemplarz i po uiszczeniu opłaty, około 30 zł, bez żadnych formalności paszportowo papierowych śmigamy naszym meleksowym skuterkiem. Śmiejemy się jak dzieci. Ja prowadzę, Romek z tyłu robi największą ilość zdjęć w życiu. Podziwiamy Batumi, które dopiero teraz pokazuje nam swoje prawdziwe oblicze. Dwa pierwsze drapacze chmur gdzieś znikają, oczom naszym pojawiają się kolejne, niezliczone, jeden ciekawszy od drugiego, a całe mnóstwo dopiero w budowie. Jedziemy środkiem promenady, po prawej kamienista plaża i morze, po lewej Las Vegas. Jestem zauroczony tym miejscem.
Przerwa na zdjęcia, przy okazji spacer po plaży, a jak już plaża, to czemu nie kąpiel, i jak przerwa, to czemu nie odwiedzić nadmorskiej restauracji i nie rozkoszować się kolejnymi miejscowymi napojami? Morze znowu szumi, wiatr wieje prosto w twarz, cudowna pogoda. Pędzę skuterem ile tylko mogę, staram się jechać prosto, choć nie jest to łatwe, gdyż trzymając równo kierownicę skuter skręca, więc muszę ją lekko przekrzywiać aby utrzymać tor jazdy. Lecz taki problem to żaden problem. Jedziemy do Turcji! Ku mojemu zaskoczeniu jednak, promenada wkrótce się kończy. Mamy do wyboru albo zawracać, albo jechać drogą. No i tutaj muszę napisać, że skończyliśmy podróż i poszliśmy spać. Ale co mogło być dalej? Ano teoretycznie wjechaliśmy na drogę międzynarodową prowadzącą do Turcji. Było już niedaleko. Wzbudzaliśmy dosyć wielkie zainteresowanie, co chwila ktoś zatrąbił, szczególnie tirowcy upodobali sobie obtrąbywanie takiego mikrusa. Nie byłem im dłużny, nasza maszyna też miała klakson, więc trąbiliśmy na siebie nawzajem. Starałem się trzymać jak najbliżej krawędzi drogi, lecz zwichrowana kierownica nie ułatwiała mi życia. Na szczęście z tyłu miałem instruktora jazdy, czułem się zdecydowanie pewniej! Nie wiem, czy oni głośniej trąbili, czy też my głośniej się śmieliśmy. Podobno śmiech przedłuża życie, po tej przejażdżce na pewno trochę dłużej pożyję. W końcu dojechaliśmy, gdzieś w oddali pojawiły się bramki, pożegnalny napis, Gruzja dobiegła końca. Lecz po co opuszczać ten cudowny kraj? Wracamy! A wracając spotkaliśmy jeszcze jednego bardzo intrygującego przydrożnego sprzedawcę, pogawędziliśmy z nim, pokosztowali jego wspaniałości i udali się już ostatecznie w podróż powrotną.
Dzień się zaczynał chylić ku końcowi, więc trzeba było się spieszyć. I tu pojawił się problem. Nasza prądożerna maszyna też zaczęła czuć skutki tej długiej podróży i słowo spieszyć się już teraz mało rozumiała. Do tego stopnia, że rowerzyści śmigali obok nas niczym rozpędzone tiry w tamtą stronę. Romek przestał się śmiać, mi też już było mniej do śmiechu, jednak dobry humor mnie nie opuszczał. Za chwile usłyszałem dlaczego Romek się już nie śmieje. Zamienił śmiech na chrapanie ;) Znowu miałem powód do jeszcze większego śmiechu. Ja na szalonej maszynie pędzący 5 km/h i z tyłu wielce zmęczony możnowładca gruziński. To była jazda! I gdy już nasz skuterek nie dawał rady prawie wcale jechać, zatrzymałem się na stacji paliw, pan zadzwonił z informacją, że nam się akumulator wyczerpał, czekaliśmy cierpliwie na obsługę, jednak gdy ta nie przyjechała, po pół godzinie wsiedliśmy w marszrutkę zostawiając nasz pojazd z kluczykami gdzieś po drodze. Pamiętajcie, tak nie trzeba i tak nie wolno. Trzeba być odpowiedzialnym! Dobrze, że to tylko moja fantazja literacka, bo w prawdziwym życiu nigdy bym się nie przestał wstydzić. Na koniec bezcenne Romka pytanie po przebudzeniu w następny dzień : Pjetja, a jak ja się znalazłem w łóżku?
Kolejny dzień w Batumi rozpoczynamy kupnem biletu na pociąg do Tbilisi. Jak się okazuje, trasa ta jest bardzo popularna i oblegana, mnóstwo Gruzinów podróżuje do stolicy do pracy. Udaje nam się zdobyć bilety i możemy spokojnie rozkoszować się całym dniem w Batumi.
Ten dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie przepięknego ogrodu botanicznego położonego na obrzeżach Batumi. Potężny obszar ogrodu - ponad 100 ha, bogactwo roślinności podzielonych na przenajróżniejsze rejony świata sprawia, że jest to obowiązkowy punkt podczas pobytu w Batumi. Rzeczywiście, piękno i niespotykalność roślinności, sposób ich rozmieszczenia, ekspozycja sprawiają, że pobyt w parku jest niepowtarzalnym przeżyciem. Jeden dzień to zdecydowanie za mało, by móc w pełni doświadczyć uroku tego miejsca. Spacerujemy bez pośpiechu, co chwilę przenosząc się jakby w inny świat. Tu palny, tu potężne eukaliptusy, tam bambusy, tu znowu stare sosny. I wszystko to nad brzegiem morza, które maluje błękitem żywą, wszechobecną zieleń.
Dzisiaj też jest czas, by skosztować potraw słynnej gruzińskiej kuchni. Kosztujemy chaczapuri, jakieś zupki, jednak to nie to. Jadłem lepsze rzeczy. Gruzińskie piwo smakuje jak piwo. Najlepszym w tym jest jednak sok z granatów, dziś bez żadnych innych dodatków:)
Pod wieczór wracamy po bagaże, wciąż mamy dużo czasu do pociągu, który odjeżdża przed północą. Mijamy stare rudery, które jak sądzę za kilka lat ustąpią miejsca kolejnym pięknym i wysokim budynkom, teraz przypominając, że jednak gdzieś te pola herbaciane tu musiały istnieć. Spacerujemy po promenadzie, uważając, żeby nie spotkać chłopców od skuterów, patrzymy jak słońce tonie w czerwieni morza i podziwiamy powstające innym życiem i kolorami miasto. Miasto cudownie podświetlone, zaskakujące, lecz wciąż spokojne i przyjazne. Udaje nam się dotrzeć do rzeźby miłosnej Ali i Nino - ich historię już kilkakrotnie czytałem i ciekaw byłem jak to wygląda w rzeczywistości. Ciekawie, zobaczyć warto. Prawdziwym majstersztykiem jednak są tańczące fontanny, efektownie podświetlone i pływające w powietrzu w rytm muzyki klasycznej. Można by tak stać i patrzeć i słuchać. Trzeba jednak udać się w kierunku dworca. Żegnaj Batumi, już chcę tutaj wrócić!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz