Walące się mury, drzewa rosnące wewnątrz, brak jakiegokolwiek gospodarza - zdaje się to wszystko przeczyć z ogólnonarodowotelewizyjnointernetową apoteozą świetności naszego kraju. Tabliczka "zakaz wstępu" jednoznacznie podpowiadała, że ktoś, kto mógłby zrobić cokolwiek, by doprowadzić do restauracji tego obiektu ma to wszystko gdzieś. Pewnie jestem za prosty, a ma wiedza za mała, ale szkoda tego miejsca. Z drugiej strony wkomponowało się w klimat drugiego miejsca, które dziś miałem odwiedzić.
Żeby było nie prosto wymyśliłem sobie spacer do Ujazdu. Po drodze miałem przyjemność podziwiać Polskę lokalną, prawdziwą. Rozkoszować się zapachem nawożonych pól, który niejednokrotnie powodował duszności i odruchy mało akceptowanego zadowolenia. Jednak zdecydowanie wolę to od betonowych chodników i przystrzyżonych trawników sztucznych metropolii.
Po blisko trzech godzinach docieram do Krzyżtoporu. Z daleka już widzę znajome zarysy niepowtarzalnych ruin. Który to raz już tu jestem? Nie wiem, lecz wiem, że znowu będę zauroczony tym miejscem. Robię przypadkowe zdjęcia, chodź wiem, że pewnie już takie robiłem wcześniej. Kiepska pogoda, brakuje mi błękitu nieba, za to wyciągam ze zdjęć kontrast i wpadam w czerń i biel. Sentymentalnie mi tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz